WYWIADY

Grażyna Wolszczak - Przeciwności muszą być!


Gdy w serialu "Pierwsza miłość" między jej bohaterką a Grzegorzem zaczyna się układać...ona się wycofuje. Ale, jak twierdzi Grażyna Wolszczak, te zawirowania miłosne są naturalne, a do tego bardziej wciągające!

Scenarzyści "Pierwszej miłości" bardzo urozmaicają Pani bohaterce życie uczuciowe. Najpierw syn, teraz ojciec Błażeja - Grzegorz. Co Pani na to?
- To charakterystyczne dla gatunku telenoweli. W takiej "Modzie na sukces" wszyscy bohaterowie byli w związkach już chyba ze wszystkimi. To pewnie dlatego, żeby obsada nie zmieniała się za często.

A ile nowych rzeczy może się wydarzyć bohaterom przez dwadzieścia lat?
- Prawda? "I żyli długo i szczęśliwie" nie jest ciekawe, muszą być jakieś przeciwności losu, z którymi mierzą się bohaterowie, a miłosne perypetie są najbardziej atrakcyjne dla widza. Romans mojej bohaterki z młodszym dwadzieścia lat mężczyzną był z góry skazany na niepowodzenie. W życiu też takie związki mają małe szanse. To, że Grażyna Weksler ma nową przygodę miłosną, jest dla mnie informacją, że twórcy serialu nie chcą się ze mną rozstawać, a widzowie chcą mnie jeszcze oglądać.
Facet może mieć młodszą kobietę, ale ona młodszego faceta nie? - No tak. Zbyt duża różnica wieku zawsze wywołuje komentarze. Zwykle ci młodsi partnerzy podejrzewani są o nieczyste intencje. Tymczasem ludzie mają różne gusta i różne potrzeby.

Pani syn, Filip, wiedział, że w serialu miała Pani związek z młodym mężczyzną?
- Nie! On ma to w nosie, nie ma nawet telewizora.
A Pani podąża za nowinkami technologicznymi? - Podążam na tyle, na ile jest mi to potrzebne. Bez Internetu nie wyobrażam sobie życia, ale w facebooka się nie wkręciłam. Nie mam potrzeby śledzenia, co dzieje się u moich znajomych, ani nie czuję potrzeby, by opowiadać, że wczoraj byłam w Kaliszu. Osobiste kontakty są niezastąpione.

Ale przyzna Pani, że w obecnych czasach osobiste spotkania stają się luksusem?
- Tak! Mam przyjaciół, z którymi spotykam się raz na rok albo i rzadziej. Ale te spotkania pokazują, że nic nie umknęło z naszej relacji, że wciąż jesteśmy sobie bliscy.


Aneta Zając - Kto namąci w jej związku?

W tym roku telewizja Polsat obchodzi 20-lecie istnienia. Jedną z najważniejszych produkcji w historii stacji jest niewątpliwie "Pierwsza miłość". Serial kojarzony jest między innymi z Anetą Zając, która gra w nim od samego początku - czyli od 2004 roku.
Marysia Radosz to dobra, bezpretensjonalna dziewczyna. Ci, którzy znają aktorkę bliżej wiedzą, że jest taka również w życiu. Tyle, że w realnym świecie radzi sobie znacznie lepiej niż jej bohaterka. Po rozstaniu ze swoim partnerem, ojcem jej dzieci Mikołajem Krawczykiem, stanęła na nogi i zorganizowała sobie życie na nowo.
A jak poradzi sobie Marysia?

Dlaczego Marysia winę o wypadek Huberta obarczyła winą Szymona?
- Ponieważ przed laty, w podobnych okolicznościach uległ wypadkowi brat Szymona. Z tamtej sprawy udało mu się wyjść bez oskarżenia. Uznano go niewinnym, ale brat doznał trwałego urazu. Marysia dopatruje się analogii, podejrzewa, że Szymon, chcąc pozbyć się rywala - Huberta sam upozorował wypadek.

Jak się czuje z tym oskarżeniem, gdy dowiaduje się, że Szymon jest niewinny?

- Będzie miała wyrzuty sumienia. Z trudem, ale przeprosi Szymona.

Czy uzna, że Hubert miał prawo wyzwać Szymona na pojedynek, gdy dowiedział się o uwodzeniu Marysi?
- Uznała, że nawet w imię miłości, głupio jest narażać się ale... będzie zadowolona. Przecież kobiety uwielbiają być adorowane i umacniane w przekonaniu, że kochający mężczyzna jest gotów na każde poświęcenie. Nie przeczuwa, że pojedynek na skałkach może być tragiczny dla jednego z nich.

Dlaczego Marysia nie potrafiła powiedzieć Szymonowi "odczep się"?

- Pewnie nie potrafi tak wprost i jednoznacznie wypalić komuś w twarz, że jest intruzem. Nie darzy miłością Szymona, ale mam wrażenie, że go lubi, można nawet powiedzieć, uznaje go za przyjaciela. Jednak za każdym razem, gdy Szymon przekroczy granicę, daje mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana.

A czy to, co robił nie zahaczało o stalking?
- Nieee... To nie ten kierunek i wystarczy spojrzeć na Szymona, aby zrozumieć, że komplementy od takiego faceta są dla kobiety miłe.

Dlaczego Marysia nie powiedziała Hubertowi o podrywie?
- Dla Szymona Marysia była obiektem zauroczenia, natomiast on dla niej tylko nieszkodliwym adoratorem. Nigdy nie przekroczyli niebezpiecznej granicy. Nie był jakimkolwiek zagrożeniem dla jej związku, więc nie było powodu go informować.
Czy Marysia nadal będzie z Hubertem? - Scenarzyści 'Pierwszej miłości' są tak nieprzewidywalni, że nigdy nikt nie może być pewny swoich serialowych losów. Uważam jednak, że związek Marysi i Huberta przeszedł już bardzo wiele, i widać, że ma mocne podwaliny, aby trwać nadal. Nie wyobrażam sobie, aby ta para się rozstała. Ale obawiam się, że w tym związku jeszcze ktoś 'namąci'.

Co z Hubertem?
- Jego los w rękach scenarzystów. Mam nadzieje, że aktor grający tę rolę czyli Michał Czernecki ma tak dużą grupę wiernych fanów, że nie pozwolą, aby postać zniknęła.



Agnieszka Wielgosz-Malinowska - Chce zrobić coś swojego

W serialu życie uczuciowe jej bohaterki jest bardzo skomplikowane, ale prywatnie Agnieszka Wielgosz-Malinowska od niedawna jest szczęśliwą żoną. Snuje też plany na przyszłość, także tę pozaaktorską.

Nie poznaję Malwiny. Dotąd twarda, wyrachowana, gotowa zrobić wszystko, by ułożyć sobie życie u boku bogatego faceta. Tymczasem niespodzianka! Zakochała się. I to na poważnie.
 - Sama jestem zdziwiona (śmiech). Miał to być luźny, niezobowiązujący związek - tak przynajmniej się umówili z Wojtkiem. Tymczasem coś wymknęło się spod kontroli i stało się... Rzeczywiście się zakochała. Inaczej było w przypadku Wojtka, co było dla niej dużym zaskoczeniem. Nie tego się spodziewała. Kiedy wyznała, co do niego czuje, wziął nogi za pas i zniknął.

Może i dobrze. Już kiedyś ją oszukał i będzie to robić zawsze. Po co się pchać w taki związek?

- W tym przypadku zadziałała chemia. Wyłącza się myślenie i po nas. Pchamy się w związki bez przyszłości, lokując uczucia w nieodpowiednich facetach. Nikt i nic nie jest w stanie przemówić nam do rozsądku. Lgniemy do nich jak ćma do światła, ponieważ jest to w pewien sposób ekscytujące i podniecające. Jeśli chodzi o Wojtka, wróci do Malwiny. Odnoszę wrażenie, że na swój sposób ją kocha. Czy będą razem, zobaczymy. To trudna miłość.

Scenarzyści nieźle kombinują. Wątek Malwiny jest coraz bardziej wciągający.

- Cieszę się, że tak się dzieje, bo dzięki temu moja postać nie jest jednowymiarowa. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy w życiu mojej bohaterki. Dla widzów - mam nadzieję, pewnie też jest to bardziej interesujące, bo przynajmniej nie jest monotonnie.

- Do tej pory byli przyzwyczajeni do Malwiny, która jest zadbana, w pełnym makijażu. Natomiast scena nad rzeką, kiedy cierpi i płacze z powodu Wojtka, pokazuje ją z zupełnie innej strony. Bardziej ludzkiej i przystępnej. Bez makijażu, w rozciągniętym swetrze, z rozczochranymi włosami. Dobrze grało mi się te sceny.

U Malwiny burzliwie, u Agnieszki Wielgosz-Malinowskiej spokojnie, przewidywalnie, ale na pewno nie bez emocji. Niedawno zalegalizowała pani swój wieloletni związek. Impreza się udała. Czas na wypoczynek. Trzeba się spakować i wyruszyć w podróż poślubną.

- Przydałoby się, ale teraz to niemożliwe z powodu pracy. Trudno zsynchronizować nam czas, żeby ustalić jeden konkretny termin wyjazdu. Ale i tak nie jest źle, ponieważ namiastkę tego mieliśmy realizując projekt reklamowy na Wyspach Kanaryjskich. Udało się pogodzić pracę z wypoczynkiem.

Nad czym pani w tej chwili pracuje?

- Kolega podsunął mi ciekawy tekst. Planuję wziąć się za to na początku roku. Nie chciałabym, żeby się zmarnował. To sprawa ambicjonalna. Może zaangażuję się również w produkcję? Jestem na takim etapie swojego życia, że chciałabym zrobić coś swojego. Od początku do końca. Mam nadzieję, że się uda, ponieważ wierzę w afirmację. Zwykle jest tak, że gdy czegoś bardzo pragniemy, dzięki pracy i odrobinie szczęścia, udaje się zrealizować plany.


Łukasz Płoszajski - Artur ponownie z Kingą?!

Zaskakujące wieści! Jak zdradza w wywiadzie Łukasz Płoszajski (Artur) jego postać ponownie będzie blisko Kingi, a także jej syna i mężczyzny! Czyżby ponownie ich coś połączyło? Przypominamy, że pierwszą miłością Artura była właśnie Kinga… Zapraszamy do czytania!

Powiedz, czy pamiętasz pierwszą rolę i pierwszy występ przed kamerą?
Oczywiście, tego się nie zapomina. Nie będę przytaczał tych wszystkich ról, które zagrałem studiując w szkole filmowej, wspomnę za to o tej pierwszej poważnej. Był to w dodatku Teatr Telewizji w reżyserii człowieka, który ma olbrzymi wkład w kinematografię polską, a mianowicie, Krzysztofa Zanussiego.
Byłem partnerem Jerzego Zelnika, więc kolejnej ikony, a ja dopiero prosto po szkole, grałem mnicha, który zdefraudował pieniądze wiernych. Niedawno to oglądałem i naprawdę było i widać i słychać, jaki byłem spięty. Szok!

Bez dwóch zdań rolą, która przyniosła ci rzeszę fanów była już wspominana rola Artura Kulczyckiego, w serialu „Pierwsza miłość“. Jak wyglądał pierwszy dzień zdjęciowy na planie?
Pierwszego dnia na planie, to o ile mnie pamięć nie myli, były kręcone zdjęcia
w klubie Studnia. Strasznie fajny dzień. Nikt się wtedy z nas nie znał, poza mną i A.Zając, z którą studiowałem. Wszystko było nowe i strasznie ekscytujące. Oczywiście, była cała masa zabawnych sytuacji tego dnia, ale wszystkim nam BARDZO zależało, żeby powstał super serial, o fajnych ludziach i nikt z nas wówczas nie przypuszczał, że będziemy tak długo kręcić „Pierwszą miłość”.

Czy znajdujesz wspólne cechy z Arturem?
Artur jest błyskotliwy, odważny i ma poczucie humoru. Myślę, że pod tym względem jesteśmy podobni do siebie. Cała masa innych rzeczy nas różni.

Zdradź, co go czeka w sezonie 2012/2013?
Mogę zdradzić tylko tyle, że znów będę blisko Kingi, a dokładniej jej dziecka i mężczyzny. Reszta dopiero się pisze…

Jaki jest Łukasz Płoszajski „po godzinach“? Czym się interesujesz?
Ostatnio jestem ciągle po godzinach. Przede wszystkim wychowujemy wspólnie z żoną syna, który na początku roku skończy 2 lata, a ponieważ babcie są daleko, to jest co robić. Wieczorami, kiedy rodzina już śpi, sam się bawię jak dziecko, grając na Xboxie. i w każdej wolnej chwili czytam, czytam i jeszcze raz czytam. Uwielbiam to robić od najmłodszych lat.

Czy wierzysz w przesądy, o których opowieści często słychać między aktorami?
Nie jestem osobą wierzącą w nic innego poza tabliczką mnożenia. Do życia i wszystkich innych spraw podchodzę bardzo racjonalnie, sceptycznie i mam totalnie empiryczne podejście. Choć uwielbiam baśnie i fantastykę , ale w kinie lub literaturze.

Czy miałeś kiedyś „plan awaryjny“, kim byłbyś, gdybyś nie został aktorem?
Gdybym się nie dostał na studia poszedłbym do wojska, ale na szczęście tak się nie stał . A tak zupełnie poważnie, to od dziecka chciałem wykonywać ten zawód. Uwielbiam ludzi po prostu i podejrzewa , że nawet gdybym został kiedyś pisarzem to pewnie pisałbym w parku, a nie zamknięty w domu.

Czy marzy Ci się konkretna rola, którą chciałbyś zagrać?
Chciałbym grać same konkretne role i wyraziste postacie. Marzy mi się żeby teraz, kiedy na głowie pojawiły się już siwe włosy obsadzano mnie w rolach mężczyzn, bo lowelasów już zagrałem.

Czy chodzisz na castingi?
Rzadko, ale pamiętam casting do serialu „Rezydencja“, którego nota bene nie wygrałem. Byłem wtedy na wakacjach, na działce, w lesie kiedy dostałem telefon, że są próbne zdjęcia i żebym przyjechał. Warunkiem był garnitur i koszula, a ja miałem ze sobą tylko jeansy z dziurami, dres i jakieś trampki. Wszystko udało mi się na szybko wypożyczyć ze sklepu, łącznie z koszulą, ale wyglądałem jak ostatnia sierota w tych ciuchach i rola przeszła koło nosa... Do tej pory mam nadzieję, że wyłącznie przez te ciuchy.

Jak doszło do tego, że jesteś aktorem?
Nie zostałem na pewno aktorem z przypadku. Jak wspominałem od dziecka o tym marzyłem i od dziecka o to zabiegałem. Teatrzyk szkolny, kursy recytatorskie znam od podszewki. Później studia, praca w radio, w teatrze, dopiero po jakimś czasie pojawiła się telewizja. Dziś łatwiej można wykonywać ten zawód. Wystarczy wygrać casting. I o ile ktoś ma wielki talent, nie mam nic przeciwko, ale niestety jest wielu aktorów z przypadku, podobnie jak reżyserów, scenarzystów i to strasznie psuje ten piękny zawód i sztukę jaką powinien pozostać. Dobrze, że lekarzem tak łatwo wciąż nie można zostać…

Na koniec wywiadu możesz przekazać kilka słów swoim fanom…
Gorąco pozdrawiam wszystkich , którzy dotrwali do końca tych paru słów , które napisałem. Dziękuję, że poświęciliście mi czas. Mam nadzieję ,że nie był to czas stracony. Pozdrawiam i zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku, bo to teraz modne więc idźmy z duchem czasu.


Marcin Korcz - Oto nowy adorator Marysi!

Przystojny, sympatyczny i bezpośredni. Aktor Marcin Korcz ma zadatki na łamacza kobiecych serc. W przerwie między ujęciami do "Pierwszej miłości" znalazł chwilę na krótką rozmowę.

Czy możesz opisać postać Szymona Kmiecińskiego? 
- Jest po studiach, pracuje jako DJ w jednym z wrocławskich klubów. Rozrywkowy, dusza towarzystwa, lubi kobiety, wręcz uwielbia! Niestety, ciągle skacze z kwiatka na kwiatek.

Wiadomo coś o jego przeszłości? 
- Niewiele. Ma brata, który w wyniku wypadku stał się niepełnosprawny. Szymon czuje się za niego odpowiedzialny. Na razie nie będę zdradzał dlaczego.

Szymonowi uda się przekonać do siebie sąsiadów? Pierwsze wrażenie nie będzie zbyt dobre...
- Wręcz fatalne! Poznaje wszystkich, kiedy robi głośną imprezę, o której nie uprzedził innych lokatorów. To jego parapetówka w nowym mieszkaniu i faktycznie jest bardzo głośno, dzieciaki nie mogą spać, sąsiedzi są wkurzeni. Tak to się zaczyna. Później udaje się zatrzeć złe wrażenie i można powiedzieć, że jest nawet lubiany.

Z kim się zaprzyjaźni? 
- Najpierw z Adamem, to też artystyczna dusza. Potem z Marysią i trochę z Hubertem.

Rozumiem, że postać zagości w serialu na dłużej?
- Może... (śmiech).

Jak ułoży się jego relacja z Marysią? 
- Blondynka niewątpliwie wpadnie mu w oko! Bardzo mu zaimponuje tym, że normalnie podejdzie do Zbyszka, jego niepełnosprawnego brata, który będzie u niego przez chwilę mieszkał. Zauroczy się nią do tego stopnia, że... pod wpływem alkoholu wyzna jej miłość! Zrobi to, mimo świadomości porażki. Wie, że nic z tego nie wyjdzie, ponieważ dziewczyna jest w związku z Hubertem.

W serialu jako DJ występujesz w klubie za konsoletą. Czy ten rodzaj muzyki pokrywa się z tym, czego słuchasz prywatnie?
- Moi rodzice są nauczycielami. Gdy przychodzili po pracy do domu, to cenili sobie spokój i ciszę. Z tego powodu jestem trochę oderwany od świata muzyki.

Skoro, w przeciwieństwie do odgrywanej postaci, muzyka nie jest Twoją pasją, to jak spędzasz wolne chwile? 
- Uwielbiam wszelkiego rodzaju sporty! Żeglarstwo, jazda konna, szusuję też na nartach. Nie zajmuję się tym wyczynowo, po prostu lubię być w ruchu.

Na ręce u Szymona widnieje sporych rozmiarów tatuaż. Jest prawdziwy czy to część charakteryzacji?
- Jest namalowany na potrzeby produkcji. Prywatnie nie mam żadnych tatuaży.

Kmieciński pojawia się w serialu jako zdeklarowany singiel i bawidamek. Jak wygląda życie prywatne jego odtwórcy?
- Hmm... A czy muszę odpowiadać na to pytanie? (śmiech).


Aleksandra Zienkiewicz - Mama pracująca

Ostatnio wcześniej chodzi spać, zmieniła nawyki żywieniowe i ćwiczy jogę. Wszystko dlatego, że właśnie została mamą. Przyznaje szczerze, że oszalała na punkcie swojej rodziny. - Całe dnie gotuję, piekę lub robię przetwory - mówi z uśmiechem aktorka Aleksandra Zienkiewicz, czyli Kinga z "Pierwszej miłości".

Była Pani na urlopie? 
- Nie mam na to czasu (śmiech). Byłam na urlopie przez 8 miesięcy zanim po ciąży wróciłam do pracy. Teraz trzeba wracać do rzeczywistości. Dom, praca i inne obowiązki. Nigdzie nie wyjeżdżałam. Jestem zdania, że jeszcze za wcześnie, by wozić małe dziecko samochodem, tym bardziej że mieszkamy w pięknej okolicy: rzeka, łąki, dużo zieleni. Można wyjść, pooddychać świeżym powietrzem.

Kinga od kilku lat jest matką. Na planie z pewnością nabrała Pani wprawy. W takim razie zajmowanie się własnym dzieckiem przychodzi Pani z łatwością. 
- Zawsze lubiłam dzieci. Miałam z nimi do czynienia dużo wcześniej niż na planie. Myślałam, że to daje mi sporą wiedzę. Myliłam się (śmiech). Owszem, było mi na pewno łatwiej niż mamom, które wcześniej nie miały styczności z maluchami, ale prawda jest taka, że swoje dziecko zawsze traktuje się inaczej. Za pierwszym razem bałam się sama zmienić pieluchę, a przecież robiłam to wcześniej wiele razy.

Macierzyństwo Pani służy. To kwestia genów, siłowni czy zmiany rytmu dnia? 
- Na pewno to ostatnie. Wcześniej kładę się spać, wcześniej wstaję. Zmieniłam też nawyki żywieniowe. Poza tym, kiedy tylko mam czas, ćwiczę jogę. Nie ukrywam również, że dziecko wymaga ode mnie sporo aktywności (śmiech).

Ale przyjście na świat dziecka nie zdezorganizowało chyba Pani dotychczasowego życia? 
- Zmieniło się wszystko. Czas przelatuje przez palce, ale nie odpuszczam żadnej chwili. Albo cały dzień obcuję z przyrodą, albo gotuję, piekę. Oszalałam na punkcie swojej rodziny!

A co słychać u Kingi?
- Niby w porządku, ale nie do końca, głównie jeśli chodzi o Adama. Dobry chłopak, a jednak niegrzeczny...

Tata uprzedzał... 
- Kiedy się kocha, nikt i nic nie jest w stanie przemówić do rozsądku. Moja bohaterka znana jest z tego, że lubi postawić na swoim i to mi się w niej podoba.

Adam przetrwonił na hazard dosłownie wszystkie pieniądze. Taki partner nie zapewni Kindze spokojnego życia. 
- Nie uprzedzajmy wydarzeń. Adam rzeczywiście zachowuje się nieodpowiedzialnie, ale to nie znaczy, że nie jest oddany rodzinie. To dla niego wartość największa. Mam nadzieję, że się opamięta i pójdzie po rozum do głowy. Czy tak się stanie? Czas pokaże.

W razie czego, jest jeszcze Robert, który nie jest przecież obojętny Kindze. 
- Nie zaszkodzi, jeśli obaj panowie będą się starali o względy mojej bohaterki. Niech ma dziewczyna coś od życia (śmiech).



Tomasz Ciachorowski - Lubi się grzać w świetle reflektorów


Tomasz Ciachorowski kojarzony jest z postaciami szlachetnych przystojniaków. Bohater, którego gra w serialu "Pierwsza miłość", ma jednak charakter daleki od ideału. - Jest skupiony wyłącznie na sobie i bardzo lubi błyszczeć.

Wakacje się Panu udały?
- Bardzo. Tego lata nie pozwoliłem sobie na nudę. Wraz ze znajomymi przemierzyłem egipską pustynię. Spaliśmy w namiotach lub pod gołym niebem. Co prawda panujące tam upały nie są łatwe do zniesienia, ale to nic w porównaniu z widokami, jakie nam towarzyszyły. Przy okazji odkryłem, że na dłuższą metę nie jestem w stanie obejść się bez wygód cywilizacyjnych (śmiech). Zrekompensował mi to Londyn, do którego wybrałem się, nim zdążyłem ostygnąć po powrocie z Egiptu. Miasto dynamiczne, multikulturowe. Udało mi się obejrzeć kilka świetnych musicali na West Endzie. A teraz jestem we Wrocławiu na planie "Pierwszej miłości".


Pański bohater, Oskar Bill to właściciel sklepów odzieżowych w całej Europie. Wykształcony, majętny, podziwiany. Niemal ideał.
- Nie do końca. Na pewno jest przedsiębiorczym i zaradnym mężczyzną. Skończył ekonomię, więc zna się na biznesie. Ale oprócz wielu zalet, pod tą imponującą fasadą kryje się szereg niechlubnych cech. Lubi grzać się w świetle reflektorów. Bez skrupułów manipuluje ludźmi. Jest skupiony wyłącznie na sobie i marce, którą sygnuje swoim nazwiskiem. Pracują dla niego najlepsi projektanci i styliści. Chciałby też zaangażować do swojej "stajni" Dagę (Anna Szymańczyk).

Dlatego, że jest zdolną projektantką, czy może dlatego, że bardzo mu się podoba?
- I jedno, i drugie. Dagmara nie jest łatwym kąskiem, co tylko podsyca apetyt Oskara. Lubi postawić na swoim, jest zupełnie inna od ludzi, z którymi miał wcześniej do czynienia. Dlatego poważnie angażuje się w tę relację.

Oskara można lubić?
- Tak! Wzbudza zaufanie i sympatię. Ale gdybym spotkał go prywatnie, trudno byłoby się nam zaprzyjaźnić. Jestem wyczulony na fałsz. Często spotykam ludzi, którzy z pozoru są przyjaźni, a w rzeczywistości źle mi życzą.


Wywiad z Anią Szymańczyk(Dagą) ze Świata Seriali

Bez wahania podjęła decyzję, by zrzucić zbędne kilogramy. - Zyskałam sprężystą sylwetkę, a moja twarz nabrała młodzieńczych rysów - zdradza Daga z PIERWSZEJ MIŁOŚCI.

Co skłoniło aktorkę do radykalnej zmiany wizerunku?
- Na pewno nie kompleksy. Nigdy nie maiłam problemów ze swoim wyglądem - przekonuje Anna Szymańczyk.
- Nie było też presji ze strony środowiska. Natomiast zmieniło się moje emploi. Dzięki czemu - mam nadzieję - zaczną się pojawiać ciekawe propozycje aktorskie. Może zagram jakąś nimfę? W ciągu pięciu miesięcy schudła aż o trzy rozmiary. - To fantastyczne uczucie. Ubrania przygotowane dla mojej serialowej bohaterki są w tej chwili dużo mniejsze - twierdzi. - Narzuciłam sobie reżim, ale było warto.


"Pięć posiłków"
Sukces nie byłby możliwy bez pomocy specjalisty-dietetyka, który przygotował, dostosowany do potrzeb aktorki, program żywieniowy. - Podstawą mojej diety były warzywa, białe mięso i ryby - opowiada. - Najczęściej wspominam pierwsze 3 miesiące. Trzeba było rygorystycznie przestrzegać regularnego jedzenia pięciu małych posiłków. Musiałam się na prawdę pilnować, żeby nie ulec kulinarnym pokusom. Nie zawsze się to udawało, choćby przez wzgląd na pracę. Podczas stosowania diety, znajdowałam się na planie "Pierwszej miłości". Jedna ze scen wymagała ode mnie zjedzenia pizzy. W tym przypadku musiałam zrobić wyjątek.

Trening jako dodatek
Nie da się ukryć, że najlepsza nawet dieta nie będzie skuteczna, jeśli nie wspomoże jej wysiłek fizyczny. Serialowa Daga uczęszczała na intensywne zajęcia z jogi. To również okazało się strzałem w dziesiątkę. - Znalazłam w niej ukojenie, którego w tym czasie potrzebowałam. Dzięki jodze ciało nabiera masy , ale mięśniowej - mówi aktorka. - Poza tym, aktorstwo to intensywna praca. Czasami jesteśmy w ruchu przez 10-12 godzin i czy chcemy, czy nie, spalamy kalorie. Podczas stosowania diety miałam próby do premiery w Teatrze Palladium w Warszawie. To też przyczyniło się do znacznej poprawy mojej sylwetki, zwłaszcza nóg.


"Pracuję nad sobą"
Aktorka nie obawia się, że ciężka praca, którą wykonała, pójdzie na marne. Zapewnia, że dieta weszła jej w nawyk. - Teraz nie potrafię zjeść zbyt obfitego posiłku, ponieważ obżarstwo już mi nie pasuje - dodaje. - Potrafię nawet biesiadować ze swoimi kolegami przy jednym stole. Chociaż oni jedzą ciasta, tłuste potrawy, a ja sałatę, to mam w tym ogromną radość. Dieta to stan umysłu i ćwiczenie charakteru. Jestem orędowniczką pracy na każdym polu. Jeżeli człowiek nie pracuje, trudno myśleć o jakimkolwiek sukcesie zarówno w życiu zawodowym, jak i pracy nad sobą. Co ciekawe, dla znajomych zmiana mojego wizerunku była dużą niespodzianką. Usłyszałam mnóstwo komplementów, szczególnie od koleżanek, które były pełne podziwu, że w tak krótkim czasie można zrzucić tyle kilogramów. Wśród mężczyzn zdania były podzielone. Jednym się podoba ta zmiana, innym mniej...


"Ludzie mi gratulują"
Radykalne zrzucenie wagi wiąże sie z... przewietrzeniem całej garderoby. Część ubrań musi zniknąć z szafy, aby zrobić miejsce dla nowych, znacznie mniejszych kreacji.
- Pochwalę się, że niedawno we Wrocławiu odbywał się pokaz mody, gdzie pojawiłam się jako modelka - śmieje się. - Najważniejsze jest jednak to, że widzowie powoli przyzwyczajają się do nowej Dagi. Kiedy spotykają mnie na ulicy, pozdrawiają, gratulują nowego image'u. To miłe i ważne.



Dominika Kojro - Jeszcze o niej usłyszycie!


Dominika Kojro, czyli Ola Król z serialu "Pierwsza miłość", jest zdolna i ambitna. Wyjeżdżając na stypendium do Barcelony, znała zaledwie kilka słów w języku hiszpańskim. - Uparłam się, że się nauczę - śmieje się. Niedługo potem występowała tam w teatrze.

Postać Oli Król, którą gra Pani od kilku lat w serialu "Pierwsza miłość", cieszy się dużą sympatią widzów. Doświadcza Pani tego na co dzień?

- O tak, często się zdarza, że ludzie rozpoznają mnie na ulicy, pytają, co będzie się działo u Oli dalej. Doradzają, użalają się nad nią, jak coś złego ją spotka... Rozdaję też autografy i jest to zawsze bardzo miłe (uśmiech).

Nie znudziło się Pani jeszcze granie tej postaci?

- Lubię swoją bohaterkę, choć czasem apeluję do reżysera o jakąś odmianę w jej charakterze. Bo chciałoby się zagrać coś innego. Ale w odpowiedzi słyszę tylko: - Kochają cię taką właśnie i nie będziemy tego zmieniać! Więc nie dyskutuję i pozostaję grzeczną dziewczynką (śmiech).

Rola Oli była pierwszą serialową kreacją w Pani karierze?

- Pierwszą, i jak na razie jedyną. Trafiłam do serialu będąc studentką IV roku PWST we Wrocławiu, m.in. dzięki uprzejmości władz uczelni, które poszły mi na rękę, żebym mogła pogodzić zajęcia z pracą. Zresztą obecnie to częste zjawisko, że ludzie startują wcześniej, nim jeszcze zdobędą dyplom. Zagrałam też w filmie "Cisza", w ramach TVN-owskiego cyklu "Prawdziwe historie", a poza tym zawodowo realizuję się w teatrze. Robię też poza aktorstwem inne rzeczy, które pochłaniają mnie nie mniej, niż samo granie.

Na przykład jakie?

- Prowadzę zajęcia pilatesu, przygotowuję się też do kursu instruktora jogi. Zarówno zgłębianie tajników tych dyscyplin, jak i dzielenie się swą wiedzą z zainteresowanymi, dostarcza mi wiele satysfakcji. A bliżej mojego zawodu - organizuję, wraz z przyjaciółką, Wandą Skorny, również aktorką, warsztaty. W tym roku udało nam się ściągnąć do Polski Bernarda Hillera.

Tego Hillera?

- Tak, słynnego trenera osobistego gwiazd Hollywood, który na stałe mieszka w Los Angeles, ale jeździ po świecie i szkoli aktorów w różnych krajach. Początkowo był oporny co do pomysłu spotkania nad Wisłą, jednak pobyt w Warszawie, zetknięcie z potencjałem, jaki tkwi w naszych aktorach, zmienił jego sceptycyzm w entuzjazm. Jestem przekonana, że jeszcze tu wróci!
Skąd ma Pani takie kontakty?

 - Studiowałam za granicą, uczestniczyłam w warsztatach w różnych krajach Europy i w Ameryce. Chciałam się rozwijać.



Agnieszka Kawiorska - Renata to ideał


Agnieszka Kawiorska, czyli Renata z serialu "Pierwsza miłość", uwielbia uczyć się nowych rzeczy, dlatego wiele razy brała udział w szkoleniach, które prowadził znany na całym świecie Bernard Hiller. - Na Zachodzie każdy szanujący się aktor ma swojego mistrza - mówi.

Pani bohaterka w serialu "Pierwsza miłość" wyszła za mąż za Grzegorza Króla, stając się tym samym... Królową Renatą! Królowa to doprawdy wspaniała - kochająca, troskliwa dla męża i jego dorosłych już dzieci, Oli i Błażeja...

- Szczerze mówiąc buntowałam się przeciw takiemu prowadzeniu tej postaci, bo Renata to chodzący ideał, kobieta bez wad, która nigdy się nie denerwuje, wszystkich rozumie, wybacza. Ona nie ma osobowości! Walczyłam z reżyserem, ale on był nieugięty i twierdził, że taka ma właśnie być. Dlatego zdziwiło mnie, kiedy dostałam scenariusze kolejnej serii, z których wynika, że w jej życiu zajdą zmiany. Wiele rzeczy wymknie się jej spod kontroli. Widzowie będą mogli zobaczyć to już jesienią.

Postawiła Pani na swoim.

- Nie wiem, do jakiego stopnia moje sugestie miały wpływ na rozwój scenariusza, w każdym razie cieszy mnie to, że coś nowego będzie się działo, bo nie lubię monotonii w pracy.

Z pewnością monotonna nie była Pani rola w "Barwach szczęścia", gdzie zagrała Pani Kingę...

- Owszem, Kinga narobiła mnóstwo zamieszania w życiu bohaterów, ale wątek ten dobiegł już chyba końca. Miło wspominam pracę na planie, jak również, ostatnio, swoją gościnną rolę w serialu "Na dobre i na złe", gdzie mogłam wcielić się w ciężarną kobietę maltretowaną fizycznie i psychicznie przez męża. Było to dla mnie wyzwanie. Dlaczego kobiety trwają w takich związkach, czemu pozwalają na niszczenie ich poczucia wartości? Mam nadzieję, że to, co przedstawiliśmy w serialu, pozwoli wielu osobom głębiej zastanowić się nad tym problemem.

Jako jedna z niewielu polskich aktorek ma Pani również agenta za granicą, w Londynie. Zamierza Pani spróbować sił na tamtejszym rynku?

 - Próbuję. Zagrałam etiudę w serialu internetowym, którego akcja dzieje się w londyńskim metrze. Zapisałam się do Actors Temple, szkoły, w której uczy się aktorstwa zupełnie inaczej niż u nas. Odkryciem jest dla mnie technika Meisnera, opierająca się na spontanicznej wymianie reakcji z partnerem, co pozwala na bycie autentycznym w kontakcie ze sobą i ze swoimi emocjami.




Monika Dryl - Bo ja jestem sentymentalna


Sandra, jej bohaterka z serialu "Pierwsza miłość", to samotna i zagubiona kobieta. Prywatnie aktorka w niczym jej nie przypomina. Jest szczęśliwą mamą 3-letniego Antosia. - Można z nim konie kraść - śmieje się Monika Dryl.

Dołączyła Pani do obsady "Pierwszej miłości" jako Sandra, była żona Huberta, no i się porobiło...

- Owszem, Sandra wprowadza wiele zamieszania w związku z nielegalnym biznesem i kontaktami, które ma. Zakłóca spokój byłego męża i jego rodziny, czym niewątpliwie ściąga sobie na głowę nienawiść fanów tego serialu. Ale postępowanie tej kobiety można tłumaczyć na wiele sposobów - prawdopodobnie jest bardzo samotna, nieszczęśliwa i wplątana w związki z mafią. To postać niejednoznaczna.

A przy tym bardzo efektowna, jak twierdzą widzowie. Ma Pani wpływ na jej wygląd zewnętrzny?

- O tak, zdarza mi się dorzucać swoje "trzy grosze" do kwestii, w czym bym tu chciała wystąpić, a w czym nie.

Po dłuższej przerwie związanej z przyjściem na świat Pani synka, Antosia, który skończył trzy lata, powróciła Pani do serialowego krajobrazu...

- To najcudowniejsze trzy lata w moim życiu! Koleżanki się śmieją, że jak temat schodzi na Antoniego, to mogę mówić bez końca (śmiech). Trafiło mi się cudowne, bezproblemowe dziecko, z którym można "konie kraść"! Podziela moje pasje.

Muzyczne również?

- Jak najbardziej. Zaczęliśmy już chodzić razem na koncerty, kupiłam mu specjalne słuchawki dla dzieci, żeby chronić jego słuch.

Kiedy ukaże się dawno już zapowiadana Pani płyta?

- Prawdopodobnie jesienią. Pracuję nad nią intensywnie. Mam świetny materiał i myślę, że jest parę osób, które ją chętnie kupią. Poza tym robię to też dla siebie, dla swoich bliskich, dla syna, a może i jego dzieci... Chciałabym coś po sobie zostawić.

Zabrzmiało sentymentalnie.

 - Bo ja jestem sentymentalna! Chętnie wracam w rodzinne strony, do Białegostoku. Dużo się tam dzieje, m.in. w wakacje odbędzie się tam III edycja Festiwalu Pozytywne Wibracje. Sprawcą jej, a zarazem współorganizatorem jest Paweł Kwiatkowski, prywatnie mój partner, co w znacznej mierze wpłynęło na wybór tego miejsca. Mojego miejsca na Ziemi.


Maria Pakulnis - Mam szczęście do ludzi


- Dzielimy się wiadomościami, przeżyciami. Wiem, kto zmienił stan cywilny, komu się urodziło dziecko - mówi Maria Pakulnis o planie serialu "Pierwsza miłość".

Powróciły demony przeszłości. Rajmund Schmidt daje się we znaki Anecie...

- Niebezpieczny człowiek. Bez skrupułów realizuje swój cel. Kiedy chce kogoś zniszczyć, posuwa się do najohydniejszych metod, włącznie z pozbawieniem życia. Aneta ma tego świadomość. Chcąc chronić osoby bliskie jej sercu, czyli Marysię i Julkę, które - jak się okazuje, są na jego celowniku, zrobi wszystko, by udaremnić jego plany.

Podobno przyłoży się do tego dawno niewidziany syn. Sporo ryzykuje, pomagając matce.


- Kto jak kto, ale właśnie on powinien stać u boku matki, która też wielokrotnie ryzykowała, żeby ratować go z różnych tarapatów. Syna Anety gra Kuba Kamieński. Ciepły, odpowiedzialny człowiek. Lubię z nim pracować.

A jak układają się relacje między Anetą i Markiem? Ich gesty i słowa, jakimi się obdarzają, świadczą o tym, że zależy im na sobie?

- Oboje wiele przeszli. Szanują się, rozumieją i troszczą o siebie. Dlatego Aneta nie chce mieszać Marka w sprawy związane z Rajmundem. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy i będą mogli pomyśleć o wspólnej przyszłości.

Od pojawienia się Pani na planie "Pierwszej miłości" minęło osiem lat. Jak Pani wspomina ten czas?

- Wspaniale! Z przyjemnością wracam do Wrocławia. Piękne miasto, otwarci i serdeczni ludzie. Już kiedy jestem na lotnisku, czuję dobrą energię. Na planie spotykam osoby, z którymi jestem bardzo zżyta. Mam szczęście do ludzi, z którymi gram. Dobrze pracuje mi się z Maćkiem Tomaszewskim, Zbyszkiem Suszyńskim, Michałem Czarneckim i innymi osobami. Silną więź - nie tylko w przypadku zdjęć do serialu, ale również poza planem, odczuwam w kontakcie z Anetą Zając. Przemiła, dzielna dziewczyna z dużą klasą.
Niedługo przerwa wakacyjna, ale Pani będzie pracować. W lipcu wchodzicie na plan "Pierwszej miłości".

 - Cały czas pracuję. Myślę też powoli o monodramie i recitalu. Na razie można mnie zobaczyć w Teatrze Komedia w spektaklu "Premiera" w reżyserii Tomasza Dutkiewicza. Gram ze znakomitymi koleżankami i kolegami. Moim scenicznym mężem jest Wojciech Wysocki, którego znam od lat. Graliśmy w Teatrze Współczesnym w Warszawie, teraz spotykamy się po trzydziestu paru latach... Przyjaźnimy się też prywatnie.




Anna Ilczuk - Ona sobi poradzi


Pracowita, zawsze przygotowana. Tak mówią o niej ludzie z produkcji serialu. - Nie akceptuję braku zaangażowania w pracę - wyjaśnia Anna Ilczuk, czyli Emilka z "Pierwszej miłości".

W życiu Pani bohaterki duże zmiany. Patryk zginął w wypadku samochodowym. Został jego syn, Mirek. Teraz dla Emilki najważniejsza jest jego przyszłość.


- To prawda. Chłopiec nie ma nikogo oprócz niej. Przed Emilką duże zadanie. Wychowywanie dziecka nie jest łatwe, ale myślę, że sobie poradzi. Jak zawsze zresztą (śmiech).

Tym bardziej że ma obok siebie przychylnych ludzi: ojca i Bartka, który chce się z nią ożenić i adoptować Mirka.

- Bartek jest dobrym i uczciwym człowiekiem. Wiele razy pokazał, że można na niego liczyć. Ale ślub to poważna decyzja i trzeba to przemyśleć. Jak się sprawy potoczą, zobaczymy (śmiech).

Bartka gra Pani kolega z wrocławskiego Teatru Ad Spectatores, Rafał Kwietniewski. Znacie się od wielu lat. Jak się Państwu razem pracuje?

- Z Rafałem rzeczywiście znamy się długo. Studiowaliśmy na jednej uczelni. Byliśmy nawet w tej samej grupie. Bardzo się lubimy, ufamy sobie, co przekłada się na jakość pracy. W życiu prywatnym również się przyjaźnimy.

Część zdjęć kręcicie w plenerze. Dobrze się Pani czuje w wiejskim domu Emilki?

- Fantastycznie! Zdjęcia kręcimy w gospodarstwie agroturystycznym 80 kilometrów od Wrocławia. Wspaniała przyroda, zwierzęta, nie mówiąc o niezwykle miłych i gościnnych gospodarzach. Panie robią swojskie wędliny i różne smaczne przetwory. Uwielbiam tam bywać, choć ostatnio, niestety niewiele mam takich okazji.

Może więc powinna Pani pomyśleć o domku na wsi?

- To raczej niemożliwe. Próby w teatrze odbywają się dwa razy dziennie, potem spektakl. Do domu wracam późnym wieczorem. Ale od czasu do czasu można sobie taki wypad na wieś zrobić.

Kilka miesięcy temu miał premierę film "Z miłości" w reżyserii Anny Jadowskiej, w którym zagrała Pani aktorkę filmów porno. Nie miała Pani obiekcji przed przyjęciem takiej roli?



- Nie wahałam się nawet chwili. Wprawdzie rola wymagała ode mnie sporo wysiłku, ale było warto. Takiego obrazu jeszcze w polskiej kinematografii nie było. Spotkał się z dobrym odbiorem, więc praca, jaką włożyliśmy w ten projekt, nie poszła na marne.

2 komentarze:

  1. Bardzo Fajne Wywiady.W ogóle fajny pomysł z ich umieszczeniem ;)
    Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny pomysł - zgadzam sie . I fajnie , ze umiesciliscie wywiad
    z Maćkiem Korczem... Pozdro =D

    OdpowiedzUsuń